sobota, 25 maja 2013

Zagęszczamy działania! A co! Polak potrafi!



Ostatnio sporo się dzieje, zakończył się Tydzień Kanadyjski, to pojawiamy się już gdzieś indziej, bo w przyrodzie nic nie ginie, jak w dowcipie:

- Co by się stało gdyby z Rosji zniknęła wódka?
- Jak wiadomo w przyrodzie nic nie ginie, więc wódka pojawiłaby się gdzies indziej... i tam wtedy byłaby Rosja.

Bardzo istotny w pozyskiwaniu funduszy na projekt może okazać się fakt, że zaistnieliśmy na portalu Polak Potrafi. Jest to pierwszy (chyba) w Polsce portal, który funkcjonuje na zasadzie crowdfunding'u, czyli wspierania, niewielkimi choćby kwotami, zgłoszonych doń pomysłów. Wiele osób prosiło nas o pocztówkę z Kanady, z wielką chęcią wam ją prześlemy, a Wy też możecie nam pomóc, jeśli ktoś jest zainteresowany, może przekazać, poprzez kliknięcie na poniższy baner, dowolną kwotę od złotówki w górę na nasz pomysł, a w zamian nie pozostaniemy dłużni. Zerknijcie co mamy do zaproponowania:
Dajemy o sobie znać na różnych frontach tej batalii o fundusze na nasz projekt. Tym razem front radiowy.


Pragniemy złożyć serdeczne podziękowania Czwórce Polskiego Radia, za objęcie nas swoim patronatem i poświęcenie nam pół godziny cennego czasu antenowego. W dniu 24 maja o godzinie 23 byliśmy gośćmi audycji Na cztery ręce. W tej audycji: "Rozmawiamy o niecodziennych pasjach i zaskakujących pomysłach na życie. Przyglądamy się nowatorskim inicjatywom. Sprawdzamy, co dzieje się w życiu kulturalnym, dalekim od mainstreamu. Podróże, sport, film, sprawy studentów, akcje społeczne - to nas interesuje. Ciekawe tematy, niezwykli goście". Czujemy się zatem wyróżnieni, że dołączyliśmy do owego zaszczytnego grona niezwykłych gości, którzy chcą porozmawiać  na ciekawe tematy.
Dziękujęmy Piotrowi Galusowi za przeprowadzoną z nami miłą rozmowę, zarówno na antenie jak i poza nią.

Gnałam na swym Silverze na łeb na szyję w ulewnym deszczu by zdążyć na audycję. Dojechałam na miejsce mokra jak kura, nieuczesana, bo gdzieś (zapodział się grzebień), po wcześniejszym włamaniu do własnego roweru, bo pech chciał, że wiekowa kłódka akurat wtedy się zablokowała, a na miejscu dowiaduje się że co? Że oprócz bycia na antenie będziemy też na wizji! Każda kobieta w takim stanie "wizualnym" o tym marzy. Cóż było robić. :) Wkrótce otrzymamy również nagranie ze wspomnianego wywiadu, jeśli przegapiliście cudowną okazję wysłuchania tej audycji, będziecie mieli możliwość to nadrobić.

środa, 22 maja 2013

Trzydniowy Tydzień Kultury Kanadyjskiej



Tydzień, tydzień.... i po tygodniu (wedle schematu święta, święta i po świętach). Zarazem dużo się działo jak i niewiele. Dlatego warto się teraz krótko rozliczyć i podsumować cały event.
Wszystko zaczęło się w ostatnią niedzielę (choć przygotowania rozpoczęły się znacznie wcześniej) od wieczornego koncertu Angeliki (vel Charycy Angeliny) z łomaskich kniei i Łukasza Trębaczkiewicza (vel Trębackiego) z Edmonton w Kanadzie, w klubokawiarni Grawitacja (Browarna 6 w Warszawie - polecam!!!).


Wypadało by wspomnieć co nieco (kolejne moje ulubione wyrażenie :) ) o naszym gościu z kanadyjskiej Alberty, Łukaszu. Otóż w swoim jeszcze nie tak długim życiu sporo zdziałał w muzyce. Już w szkole średniej zaczął grywać w zespole zainspirowany muzyką klasycznych legend: Beatlesów, Rollingstones'ów i Pink Floyd'ów (chyba każdy zna ich piosenki) Zespół nie wytrzymał jednak próby czasu, a muzyczne upodobania Łukasza powędrowały w stronę bluesa i folka, dzięki fascynacji utworami Roberta Johnsona, Muddy'iego Watersa czy Boba Dylana .
Nie trwało to długo jak postanowił wyruszyć w nieznany świat, mając za kompana swoją gitarę. Razem przemierzyli bezkresną i piękną Kanadę, skierowali swoje kroki do Afryki, potem do Europy (nagrywając trochę utworów w Zurichu), aż w końcu dotarł do kraju swoich przodków, Polski.
"Słuchając muzyki Łukasza, można poczuć klimat ulicznych grajków, którzy robią to bo kochają, wkładają w to całą duszę, czuć powiew wolności, która rozsadza serce młodych i zapach żywicy z sosnowych lasów kanadyjskich. Słuchanie go - to przygoda" - tak jego muzykę określiła Angela. Ja ująłbym to krótko, jego muzyka to Kanada (w której mieści się więcej niż tysiąc słów).


Wracając do samego koncertu oprócz wymienionych wcześniej Angeliki i Łukasza, mogliśmy gościć na scenie młodych i zdolnych: Macieja Hendzla i Aleksandry Mazur. W repertuarze usłyszeć można było zarówno autorskie utwory Łukasza i Angeliki jaki i covery znanych piosenek jak np. "Killing me softly", "Jolene" czy "Suzanne" (w wersji polskiej) Cohena. Sądząc po reakcjach publiki artyści spełnił oczekiwania słuchaczy. Najpewniej wszyscy (a ja to już na pewno) poczuliśmy ciepły powiew kanadyjskiego rytmu niesionego przez wiatr (albo jak niektórzy mówią wihajster :P ).


W poniedziałek mieliśmy przyjemność zaprezentowania filmu, który naszym zdaniem idealnie odpowiada temu co mamy w naszych głowach i sercach, filmu One Week (Tylko Tydzień). To z pozoru banalna historia ukazująca bohatera Bena Taylera, który po usłyszeniu przez lekarza wyroku o ciężkim stadium rozwoju raka, postanawia wyruszyć za radą kubka po kawie na Zachód. Wyrusza w długą podróż z jednym punktem w planie - przeżyć przygodę. Swoją obecnością w wielu miejscach wpływa pozytywnie na życie ludzi, przy okazji przeżywając zabawne sytuacje. Ten jakże spontaniczny wyjazd okazuje się niezwykłą podróżą na zachodnie wybrzeże Kanady, która pozwala mu spojrzeć z nowej perspektywy na swoje życie.
To wspaniały film z kategorii kina drogi, który mogę polecić każdemu, zarówno zapalonemu podróżnikowi jak i domatorowi.





Ostatniego dnia naszego wspaniałego przesyconego unoszącą się w powietrzu kanadyjską muzyką (z czego byłem wielce rad) przystąpiliśmy do naszego kulminacyjnego punktu - naszej prezentacji. Chcieliśmy przybliżyć (mam nadzieje że nam się to udało :)) pokrótce po co? na co? jak i czym? i od czego to wszystko się zaczęło?

Podczas pokazu odbyła się również premiera naszego promocyjnego filmu, który po mimo naszych usilnych starań wyszedł całkiem dobrze, a to za sprawą naszego montażysty Kamila Pawlickiego, któremu jesteśmy dozgonnie wdzięczni (a Angelika zobowiązała się w zamian upiec mu szarlotkę :)).

Tym drobnym akcentem zakończyliśmy naszą przygodę z Tygodniem Kultury Kanadyjskiej (nie zaś z samą Kanadą- co to to nie!). Mamy nadzieję, że choć trochę zaszczepiliśmy wśród uczestników miłość do tego pięknego i dzikiego kraju.

Na koniec chciałbym przetoczyć pewien fragment, który powinien znać nie tylko każdy podróżnik, hobo czy inny taki, ale każdy z nas powinien kierować się tym w swoim życiu:


Ruszajmy przyjaciele,
Wcale nie jest za późno,
By szukać świata ze snów...
Ot, choćby przepłynąć horyzont wszerz,
potem wzdłuż...
Nie ma już w nas tej mocy, która za dawnych lat
umiała wstrząsnąć niebem,poruszyć cały świat.
Jesteśmy tym, czym jesteśmy -
Zły los, a może zły czas
osłabił w sercu ogień, co łączył niegdyś nas,
lecz wzmocnił naszą wolę i teraz dobrze wiemy,
że trzeba szukać, szukać,szukać,
bez względu na to, co znajdziemy.


Alfred Tennyson - Ulisses



czwartek, 9 maja 2013

Wiedz, że coś się dzieje - part two: Tydzień Kanadyjski

Wiem, że od pisania jest tutaj Anhela, jednakowoż postanowiłem popełnić tego jakże ambitnego posta.

Przygotowania idą ostatnio pełną parą, choć stety czy niestety zajmują nam sporo czasu (np. tego którego powinienem poświęcić  na magisterkę :P). W każdym razie istotne jest to, że kroczymy naprzód stawiając czoła przeciwnościom losu (niech żyje patos!).
Na chwilę obecną możemy pochwalić się posiadaniem paszportów oraz niezbyt chlubnym brakiem biletów. Pozyskiwanie funduszy na wyprawę nie idzie nam tak sprawnie jakbyśmy tego chcieli, niemniej jednak  -walczymy.
W sprawie wspomnianego już przez Angelę filmu promocyjnego czekamy na odpowiedź Warner Bros'a, który ma się zająć jego dystrybucją na całym naszym pięknym globie (w ostateczności zadowolimy się serwisami Youtube i Polak Potrafi).

Przechodząc do sedna, w najbliższym czasie odbędzie się jedyny i niepowtarzalny TYDZiEŃ KaNADYJSKI w klubokawiarni Grawitacja w Warszawie (Browarna 6), którego mamy przyjemność być współorganizatorem. W programie moc atrakcji - koncerty, film, muzyka, jedzenie, czyli coś dla ducha, oka i ciała (wszystko iście kanadyjskie of course). Oczywiście zaprezentujemy się również z Angeliką szerszej publiczności opowiadając co nieco o naszej wyprawie - po co?, na co?, dlaczego nas tam niesie? Przecież tam jeno dzicz, łosie, syrop klonowy, hokej  znowu łosie i tyle. Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania to serdecznie zapraszamy.

Poniżej na plakacie znajdziecie harmonogram wydarzeń:

by Charyca Katarzyna :)


Na naszym fanpagu na facebooku, w zakładce wydarzenia (wystarczy kliknąć po prawej stronie i dzięki magii lub za pomocą innych niebezpiecznych zjawisk przenosicie się na naszego fejsa ), znajdziecie więcej informacji na temat poszczególnych eventów. W czerwcu zaś odbędzie się kolejny koncert, o którym opowiemy w stosownym czasie.


Warto również nadmienić o naszym przyszłym zawitaniu w wieczornych audycjach radiowych. Nastąpi to już całkiem niebawem,  bo 15 maja o 19.10  w politechnikowym Radiu Aktywnym, a następnie 24 maja o 23.00 w radiowej Czwórce Polskiego Radia. Na szczęście moje i wasze tym razem pojawimy się tam oboje i przybliżymy po krotce naszą wyprawę oraz co nami kieruje. 


Ps. Dla wtajemniczonych (tych co mnie słuchali ostatnio w Radio Kampus) obiecuję, że nie będę nadużywać więcej słowa "strikte", a w żadnym wypadku już "strikte fajnie" :).

niedziela, 5 maja 2013

"Beskid Niski jest mi bliski"



Miałam sporo pracy, ale wizja wyjazdu w góry była bardzo kusząca. Spokojnie pisałam sobie pracę, kiedy do mojego pokoju wtargnęła pewna jecząca istota, która powtarzała wciąż: "Nie mogę już tu siedzieć, zaczyna się majówka, jeeeedźmy gdzieeeeś...!!! Angelaaaa..."
Opierałam się, walczyłam jak lew, by w końcu po potężnych dziesięciominutowych bojach z ową istotą i własnym sumieniem przegrać i przystać na promopozycję wyjazdu.
Od razu wiedzieliśmy dokąd.
Beskid Niski. Po pierwsze: mnie tam jeszcze nie było, po drugie: może wyskoczymy na chwilę na Słowację, a po trzecie i najważniejsze: nasi przyjaciele, Archeolodzy Rusofile, ruszają na swą wyprawę na wschód, trzeba zatem zrobić im należyte pożegnanie, aby z chęcią do kraju wrócili.
Olchowiec - ich baza wypadowa.

 Zanim jednak tam dotarliśmy jedną noc spędziliśmy w Chacie Elektryków - gdzie jednak elektrycznosć dociera tylko w postaci żarówek w latarkach turystów, lub ewentualnie gdy zaiskrzy między gośćmi. Ten mankament nam jednak nigdy nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, lubimy miejsca, gdzie życie toczy się w takim rytmie jak cykl słoneczny. Ma się wtedy poczucie, że wszystko jest na właściwym miejscu. Warunki przednie: krystalicznie czysta, ciepła, bieżąca woda, dach nad głową, miłe towarzystwo, w postaci naszych przyjaciół z KTE Styki, którzy naszą obecnością byli zaskoczeni jeszcze bardziej niż my ich. Dziękujęmy za serdeczne ugoszczenie nas i przepraszamy, że byliśmy tam tak krótko.
Wkoło znajdują się też zgliszcza łemkowskich chat i obór, a także łemkowski cmentarz, miejsca niegdyś tętniące życiem dziś przypominają tylko o tragicznej historii,
straszą i onieśmielają...

Następny dzień, czyli pierwszy maja to przeprawa do Olchowca.
Warto zaznaczyć, że nie tylko w Kanadzie są niedźwiedzie. Stanowią całkiem realne zagrożenie również w Polsce.

Jeden z nich prawdopodobnie miał wczesniej ucztę na drodze, którą my wędrowaliśmy. Tak należy przynajmniej wnosić po potężnych odciskach łap w glinie, pozrzuconej wszędzie dookoła sierści dużego zwierza i jego kręgosłupie. Nie wypowiadam się co to mogło być, może jakieś sugestie archeozoologów?



Do Olchowca udało się jednak dotrzeć, ze wszystkimi kończynami, nie utraciwszy nic na rzecz
niedźwiedzi, czy bobrów, które w tej okolicy również grasują. Co więcej, pod sklepem w Tylawie z naszej cudownej trójcy zrobiło się 7 osób, gdzyż dołączyła do nas, jeszcze niekompletna ekipa Syberiady 2013. Przedarliśmy się przez błota i nocą znaleźliśmy się w chatce, która jest otwarta dla wszystkich strudzonych wędrowców, bo spało tam łącznie pierwszej nocy około 20 osób. Drugiej nocy było nas już nieco mniej, ale zachodziła ciągła rotacja gości. Leniwy czas, spędzony na śpiewach z gitarą (absolutnie prym wiódł utwór: "Na horyzoncie pojawił się jeleń i mknie... Dokąd on mknie? Tego nikt nie wie..."), grze w badmintona, pluskaniu się w strumieniu, gotowniu strawy bezpośrednio na ognisku, przeglądaniu map i planowaniu dalszej podróży (w przypadku Rusoanutów), a byczeniu się i polowaniu na mleko w przypadku moim, Maćka i Pawła. Gotowanie strawy na ognisku niesie ze sobą pewne ryzyko. Jeśli się o niej zapomni, węgła się przepalą, a garnek się wywróci, trzeba liczyć się z tym, że nasze jedzenie wyląduje w popiele, a co za tym idzie, będzie zawierało wiecej węgla i będzie łatwiejsze do strawienia. Doświadczyliśmy i tego. Wybieranie fasolki łyżkami z ogniska to bezcenne kulinarne doświadczenie.
A oto niemal kompletna ekipa dzibasków:
Na zdjeciu brakuje jeszcze Gucia, mimo ciągłego nawoływania:  "Gucio, Gucio, Gucio, Gucio, Gucio..." przybył dopiero póżną nocą.   

Nadszedł niestety czas pożegnania. Najpierw przez kilka kilometrów, z Olchowca do Miejsca Piastowego podróżowaliśmy bandą 8 osób, ale wkrótce trzeba było się wyściskać, wycałować i pożegnać. Z moim błogosławieństwem puściłam ich w te nieznane dzikie ostępy jakie planują na swej trasie zwiedzić.

Zapraszamy jeszcze raz na ich bloga, kiedy tylko dorwą się do Internetu umieszczą tam aktualności dotyczące wyprawy. Przypominam adres:



Tytuł posta jest zapożyczony z Jedynki PTTK, która organizuje rajd pod tym samym tytułem.