poniedziałek, 1 września 2014

Beautiful British Columbia

Taki napis można zobaczyć na każdej rejestracji z Kolumbii Brytyjskiej. Nie bez powodu. Jest to jedna z najpiękniejszych prowincji Kanady, niestety również najdroższa, ale jakoś sobie z tym radzę. 
Długo nie miałam możliwości przysiąść i napisać posta, więc dopiero teraz spieszę z wyjaśnieniami co działo się ze mną po opuszczeniu stolicy Alberty. 
Na wstępie jeszcze raz dziękuję wszystkim Trębaczkiewiczom z Łukaszem na czele, a także jego rodzicom Zosi i Jackowi za tak serdeczne przyjęcie. Dzięki Wam mój pobyt w Edmonton był jak bajka. A więc gdy znalazłam się na drodze wiodącej do Jasper (tak moi drodzy - Góry Skaliste), nie czekałam długo. Już po chwili zatrzymała się przy mnie taki motocykl prowadzony przez 71 letniego mężczyznę, który jechał na ALASKĘ! Niech mnie gęś kopnie! Czemu nie zrobiłam tej wizy do USA?! No cóż musiałam mu jednak odmówić, choć nie często mi się to zdarza w tej podróży, co nie oznacza, że nie udało mi się tu pojeździć motocyklem. Oj co to, to nie! W końcu jest sezon, nie można stracić wielu okazji. Ale o tym za chwilę.
Pan z USA jadący na Alaskę motocyklem.
Trzema samochodami dotarłam do Jasper. To jest tak na prawdę wstęp do Gór Skalistych, ale mówiąc szczerze nie mogłam się już doczekać widoku gór. Piękne prerie urzekły mnie, nie da się zaprzeczyć, jednak tęskniłam już za górami. Okazało się że noclegi na dziko są tu ściśle zabronione, poza tym mogą być bardzo niebezpieczne, w związku z tym znalazłam na mapie camping, który by mnie urządzał i szlakiem zmierzałam powoli w jego stronę. Na szlaku zatrzymałam się by zerknąć na mapę i zaraz pojawiła się koło mnie serdeczna Kanadyjka imieniem Alice, która chciała mi pomóc. Po kilku minutach pojawiła się inna opcja noclegu. Nie wiem jak jest w innych krajach, ale w Kanadzie campingi wyglądają następująco: płaci się za miejsce z paleniskiem, które jest odseparowane od innych miejsc drzewami, co zapewnia sporo prywatności, jest zazwyczaj jeden budynek z prysznicami i kilka budynków z toaletami w strategicznych miejscach. Alice była na campingu razem z rodziną  i przyjaciółmi. Zajęli dwa miejsca i pozwolili mi rozbić namiot pomiędzy ich "posesjami". Świetne, spokojne miejsce. Gościnne rodziny, nie dość że mnie przyjęły pod swoje ramiona, to jeszcze mnie karmiły i zabrały na wycieczkę na jeden z okolicznych szczytów - Sulphur Skyline. Po zejściu ze szczytu wybraliśmy się do gorących źródeł, których nie brakuje w okolicy. Kolejny dzień przeznaczyłam na samotny trekking, na szczyt o nazwie Whistlers. Nie bez powodu nosi on taką właśnie nazwę, bowiem na szczycie słychać tylko pogwizdywanie wiatru. A ja bardzo roztropnie miałam na sobie tylko polar, długo więc tam nie zostałam, bo choć chciałam naszkicować cudowne widoki, które się stamtąd roztaczały, ręce trzymające ołówek zamarzały i nie byłam w stanie tego zrobić. Schodzić ze szczytu zaczęłam zdecydowanie za późno, bo gdy dotarłam do obozu była jakaś 11. Czułam wszystkie kości i wszystkie mięśnie. Umierałam od zakwasów. Dość już tego lenistwa.

Totem w Jasper
Angela - strażak
Panorama na Sulphur Skyline
Uśmiechnięta ekipa na szczycie.
Jeden z licznych wścibskich wiewiórów, który niemal wlazł do mojego plecaka
Przyroda Gór Skalistych wychodzi na drogę.
Reklama Żywca. :D
Jeden z  liiiicznych odpoczynków w drodze na Whistlers.
Na szczęście. Dużo szczęścia.
Feeeedom.
Here comes the sun piercing the clouds.
Athabasca Glaciers
Coś paskudzi lodowiec.
Lake Louise
Kolejnym punktem na mojej trasie w Górach Skalistych było Lake Louise. Miejscowość, która znajduje się już w Banff NP. A więc chwila podróży, bo to zaledwie 200 km od Jasper i już jestem na miejscu. Błędem był tak późny wyjazd z Jasper. Przyznaję szczerze trekking na Whistlers choć był cudowny i relaksujący to jednak mnie wykończył. Czułam w swoim ciele każdą kość, każdy mięsień, każde ścięgno, bolało mnie dosłownie wszystko. Gdy jeden gość zapytał mnie o wiek i powiedziałam, by zgadywał, dał mi 28 lat! Chyba czas wziąć gdzieś prysznic i porządnie się wyspać, ale to chyba jeszcze nie tu. Miejscowość jest tak mała, że nawet nie ma tu osób prywatnych, które mogłabym zapytać o rozbicie się na ich podwórku. Absolutnie nic nowego się tutaj nie buduje, bo niszczyłoby to wygląd krajobrazu. Niezwykłą wagę przykłada się tu do zachowania naturalności krajobrazu. Wystarczy już jeden hotel Fairmont, który paskudzi okolice jeziora Louis, zarząd parku poszedł po rozum do głowy i więcej już nie powstała żadna taka konstrukcja. W drodze nad jezioro spotkałam dwóch chłopaków, którzy byli też moim towarzystwem w drodze powrotnej. Okazało się, że podróżowaliśmy razem również następnego dnia, bo mogłam się z nimi zabrać do Lake Moraine, a później do Banff.
Bryła Hotelu Fairmont jak wielkie więzienie odbija się w Lake Louise.
Tajemnicze szczyty w okolicach Lake Moraine
Turkus Lake Moraine bije po oczach bez względu na pogodę.
Moi nowi znajomi w bardzo kanadyjskim wdzianku.
Wiewióry są wszechobecne
Kolor jeziora Lake Moraine to bajka. Przyznaję się bez bicia, że to najcudowniejszy widok jaki dane mi było w życiu oglądać. Choć pogoda nie była najlepsza, bo ciągle siąpił deszcz, miałam wrażenie, że całe bezchmurne niebo utopiło się w jeziorze. Woda z lodowca jest krystalicznie czysta, więc widok zdumiewał. Nie wiedzieć czemu mój aparat nie umiał oddać piękna tego miejsca, tak jak ja je widziałam.
Popływałoby się, ale były nieczynne
Gdy dotarłam z chłopakami do Banff na nic już nie miałam siły. A po za tym nie miałam ochoty bulić za camping kolejnych 30$, bo trochę to nie na moją kieszeń. Stałam więc bezradnie z mapą na ulicy i zastanawiałam się co ze sobą zrobić, jest mi zimno, jestem zmęczona, może kemping na szlaku byłby tańszy, ale nawet nie rozpalę ognia, bo ciągle pada, więc całe drewno jest mokre, nie ogrzeje się, poza tym, taki camping dla samotnej zmęczonej kobiety nie jest najbezpieczniejszym miejscem. Kiedy tak stałam podszedł do mnie jeden pomocny człowiek imieniem Bruce. Po krótkiej rozmowie zaprosił mnie do siebie na gorącą herbatę, później okazało się, że mogę również przenocować.
Jedyna rzecz, która mnie denerwuje w Kolumbii Brytyjskiej to fakt, że niemal wszyscy jarają zioło. Tacy szczęśliwi ludzie? Dzięki marihuanie? Nie wnikam, ale wszystko śmierdzi skunksem, bo to właśnie przypomina mi w zapachu marihuana. 
Kolejny Faimont, tym razem w Banff
Jej gra sprawiała, że przenosiłam się w czasie.
Ten hotel miał już lepszego architekta.
Nie spędziłam wiele czasu w Banff. Właściwie dopiero będąc tam przyjrzałam się wnikliwiej mapie i zauważyłam, że aby jechać teraz w stronę Vancouver muszę praktycznie wrócić się do Lake Louis. W Banff zostałam tylko jeden wieczór, choć Bruce oferował, abym została dłużej, nie chciałam mu jednak zawracać głowy i już następnego ranka zebrałam manatki, zjadłam wyborne śniadanie w restauracji w której pracuje i stopowałam w z powrotem w stronę Lake Louise. Pierwszym kierowcą, który mnie zabrał był Chad, który pracuje obecnie w Banff i jest z wykształcenia ekologiem, a jechał właśnie na canoeing do Golden, w sumie właśnie tam kierowałam swoje kroki. Myślałam, ze gdzieś tam zatrzymam się na noc, ale gdy tylko mnie zostawił pomachałam grupie motocyklistów na Harleyach, którzy od razy zjechali z trasy, by się ze mną poznać. 9 motocykli + samochód. Okazało się, że są to Australijczycy pochodzenia włoskiego, w których wciąż oczywiście kipi włoski temperament i mimo, że czasem ciężko mi ich zrozumieć ze względu na dość osobliwy australijski akcent, to jednak dobrze im z oczu patrzyło. I tym razem moja intuicja mnie nie zawiodła. Gdy mnie spotkali włączyła im się rodzicielka opiekuńczość. Właściwie większość z nich ma dzieci właśnie w moim wieku, więc traktowali mnie jak córkę.  A tymczasem ja cieszyłam się widokami Kolumbii Brytyjskiej z siedzenia pasażera na Harley'u Davidsonie lub BMW, bo zmieniałam pojazdy do woli, gdy zaś padał deszcz jechałam autem razem z moim plecakiem. 
Bajka drodzy moi! Bajka!
W samochodzie ciągle przeszkadzał mi dach, nie mogłam zobaczyć wszystkiego, co mijam w drodze, bo dach mi zasłaniał, zwłaszcza w górach. A teraz chłonęłam widoki cała sobą. Na głowie miałam kask, który przez bluetooth łapał radio, więc przy dźwiękach całkiem dobrej muzyki jechałam przez góry, doliny, lasy. Mijałam strumienie, rzeki, wodospady, ośnieżone szczyty i lodowce. Czego chcieć więcej, wieczorem jeszcze kąpiel w gorących źródłach i wspólne ognisko. O świcie wyprawa do Ghost City. Miasteczko Slocan, było niegdyś kopalnią srebra, dziś świeci pustkami. Właściwie sporo tam turystów, ale robi wrażenie. Panowie zostawili mnie w Osoyoos, gdzie planowałam poszukać pracy przy zbiorze owoców, bo słyszałam z kilku źródeł, ze o pracę wybitnie tu łatwo, nawet jeśli zamierzam pracować krótko, choćby przez jeden lub dwa dni.
A tak się jeździ Harleyem Davidsonem po Kolumbii Brytyjskiej

A tak BMW :P

Na promie.

Kolejni fenomenalni uliczni muzycy.

Taki duży chłop, a taka mała łyżeczka.

Przed wjazdem w strefę deszczową

Cykoria podróżnik podróżuje ze mną.

Ghost city

W Osoyoos pierwszą rzecz jaką zrobiłam była kąpiel w jeziorze. Trzeba się przecież czasem wykąpać, poza tym słyszałam, że to najcieplejsze miejsce w Kanadzie. Po kąpieli po prostu siadłam przy jednym ze stolików i zaczłęam pisać dziennik, nie przejmowałam się specjalnie gdzie będę spać, bo całkiem tu spokojnie, poza tym ciepło i bezchmurnie wiec nie miało to większego znaczenia. Po pewnym czasie przysiadł się do mnie pewien młody człowiek z którym mimo, że jego stan wskazywał na spożycie pewnego "soku z owoców kohola" :P, rozmawiało mi się bardzo miło. Ale jedyne co mógł mi polecić jako nocleg to jakiś garaż podziemny i most, czy raczej przestrzeń pod nim. Mówiąc szczerze nie specjalnie uśmiechał mi się nocleg pod mostem, tym bardziej, że ta przestrzeń pewnie jest okupowana przez kogoś innego, a nie chciałam robić konkurencji miejscowym żulom. W niedługim czasie spotkałam na ulicy pewną dziewczynę Jamajki, kóra przejęta moim losem poprosiła swą znajomą, bym mogła rozbić namiot na jej podwórku i w taki oto sposób przenocowałam w Osoyoos na kartonie LG w moim przytulnym namiociku. Karton był po to by uniknąć szkła, które na tym podwórku się zdarzało. Rano miałam zniknąć, jakgdyby nigdy mnie tam nie było. Tak też uczyniłam, zostawiłam jednak liścik z podziękowaniem.
Ruszyałam na poszukiwanie pracy. Gdy pytanie gospodarzy nie przynosiło żadnych rezultatów, wróciłam do biura pracy tutaj znalazłam Talwindera hinduskiego gospodarza, któy szukał ludzi do zbierania śliwek węgierek. Zadzwoniłam okazało się ze mogę przyjechać. Był poniedziałek, a zbierać będziemy dopiero we środę, więc mój pierwszy i jeden z ostatnich dni jednocześnie był od razu dniem wolnym od pracy. Na miejscu okazało się, że właścicielem posesji jest pewien starszy pan rodem z Węgier, a jak wiadomo "Polak, Węgier dwa bratanki...", tak więc szybko znaleźliśmy wspólny język. Okazało się ponadto, że obok mnie miał namiot jeden ciekawy młody człowiek z Quebecu z którym też wkrótce się zaprzyjaźniłam na tyle, że z niechęcią opuszczałam to miejsce. Ale wiedziałam, że przed mną kolejne ciekawe miejsce PowWow w okolicach Keremeos w rezerwacie Similkameen.
To chyba najpiękniejsze miejsce na PowWow. Słuchanie indiańskich bębnów w takich okolicznościach przyrody jest jak podróż w czasie. Wkoło góry, a nad głową rozgwieżdżone niebo, a na moich oczach Inadianie wznoszący modlitwy do Stwórcy za pomocą ich tańca. Wspaniała symbioza z przyrodą. Nie umiem bliżej opisać tych przeżyć, postaram się zrobić to lepiej, gdy spotkamy się na slajdowisku. ;)
Bo życie jest dobre, nawet jeśli śpi się na kartonie.

wschód słońca w Osoyoos.

Pływanie w rzece Okanagan
Z Mike'm, jednym z moich ulubionych hostów w tej podróży.
A w tym miejscu w nocy odbywał się PowWow

Ostatnie tygodnie to niemal wyłącznie camping, w parkach narodowych Gór Skalistych było naprawdę bardzo zimno i pewnie gdyby nie mój śpiworek Yetiego zostałby ze mnie tylko sopel lodu. :P

1 komentarz:

  1. widzę Angela, że "strażacy" towarzyszą w każdej podróży Ci ;D

    jejku jakie widoki! mega!! kolor jeziora urzekający, ale Ci zazdroszę:)
    hahaha z tymi motocyklami to trafiłaś! ^^ sama tego byś sobie nie wymyśliła :D
    Ghost city - dziki zachód ;>
    śliwki węgierki zbierane u węgra :D

    OdpowiedzUsuń