środa, 25 czerwca 2014

CANTUS ZAOCEANUS*


Here we are! W końcu na kanadyjskiej ziemi, to strasznie dziwne uczucie dla kogoś, kto nigdy nie był poza Europą, wręcz abstrakcyjne. W Kanadzie podobnie jak w USA „wsio balszoje”.  Ale od początku, bo nasz najdłuższy jak dotąd dzień w życiu, od rana był pełen przygód. Wylot miał być o godzinie 10.05 czasu polskiego. Ustawiliśmy się kulturalnie w kolejce do odprawy bagażu i przy stanowisku poinformowano nas, że nasz lot Lufthansą przez Frankfurt (z pięciogodzinnym oczekiwaniem) może być zamieniony na  bezpośredni lot Dreamliner’em do Toronto. Jedyną niedogodnością miał być przylot o 2h późniejszy w stosunku do pierwotnego, co dla nas było żadną niedogodnością. Lecieliśmy więc  Lotem bezpośrednio do naszego celu z całkiem smacznym jedzeniem na pokładzie, bez większych turbulencji. Na obiad był kurczaczek i różne dodatki.


Wnętrze samolotów rejsowych jest obszerne, dwa korytarze, trzy kolumny siedzeń w każdym po 3 rzędy, dzieci płaczą przy lądowaniu itp., a więc samolotowe standardy. Nie mogło obyć się bez uciapania sobie spodni kawą. Udało się jej jednak spokojnie wyprać w samolotowej toalecie (chciałam napisać "bibliotece", bo mój umysł chce już spać).

 Lecieliśmy wygiętym ku północy łukiem nad Danią, Skandynawią (widząc z góry piękne fiordy), później mieliśmy nadzieję zerknąć z góry na Islandię i Grenlandię, jednak nieprzenikniona pierzyna z chmur nam to skutecznie uniemożliwiła. Dopiero nad Wielkim Psem - Labradorem chmury się rozsunęły i pokazały nam piękno tego młodoglacjalnego krajobrazu. Trzeba przyznać, że z tego lodowca to jest niezły artysta, rzeźbił prawdziwe cuda w podłożu po którym zasuwał te kila ładnych lat temu.

Widzicie tę murenę w lewym dolnym rogu? :P

Toronto przywitało nas rzęsistym deszczem i mało szałowymi widokami z samolotu. Bardzo tu parno, a ma być jeszcze bardziej. Za to ludzie są gościnni. Państwo Małgorzata i Andrzej odebrali nas z lotniska i ugościli u siebie. Uraczyli przepyszną kolacją (o godz. 4 wg czasu polskiego), więc czas najwyższy trochę odpocząć by mieć siły przed intensywnymi kolejnymi dniami tej podróży.
Wszyscy straszyli nas, że kontrola celna na lotnisku będzie najtrudniejszą i najmniej przyjemną częścią podróży, ale bardzo miły młody uśmiechnięty człowiek powiedział tylko zerkając na naszą rekomendację, że studiował historię i że trochę nie mamy na co liczyć, jeśli chodzi o tę podaż w turystyce. :P Ale tak łatwo się nie poddamy.
Dowiedziałam się też, że smrodek skunksa jest taki sam jak smrodek naszego lisa, tylko stokroć intensywniejszy, a zmyć się daje tylko sokiem pomidorowym. Żeby nie było, wiedza póki co nie pochodzi z autopsji :) (Angelika)

*Tytuł utworu wykonywanego przez ChPW

2 komentarze: