czwartek, 19 czerwca 2014

"Już za parę dni, za dni parę, wezmę plecak swój..."

... i trampki, i śpiwór, i karimatę, i namiot, i jakieś ciuszki na zmianę, i ręcznik, i trochę elektroniki  i jeszcze kilka rzeczy, które przez 3 miesiące w podróży mogą się przydać. Przydać się może wszystko, moja zgubna zasada "lepiej mieć, niż nie mieć" z pewnością będzie musiała być trochę przytemperowana, bo bagaż nie może być cięższy niż 23 kg. Zresztą plecak to nie tramwaj, jego pojemność nie równa się n+1. Spakowanie tego wszystkiego trzeba będzie porządnie obmyślić.
Test namiotu w Maćka ogródeczku na Ursusie.

Ale i tak nie mamy powodu do zmartwień, bo w ostatnich tygodniach wszystko układa się po naszej myśli. Finanse w podróży nie powinny stanowić już większego problemu, dostaliśmy bowiem dofinansowanie od Rady Konsultacyjnej UW na realizację projektu pt Analiza podaży w turystyce kulturowej na terenach zamieszkanych przez wybrane plemiona Indian kanadyjskich. Otrzymaliśmy całość wnioskowanej kwoty, a więc 4 tys zł co pokryje koszty biletów lotniczych.

Ponadto wsparcia udzieliła nam firma YETI, zajmująca się produkcją śpiworów i kurtek puchowych, dzięki nim, mam pewność, że nie będę marzła podczas chłodnych kanadyjskich nocy, a zmarzluch ze mnie straszny.
Udzielili nam 30% zniżki na ich produkty, co w przypadku "początkujących podróżników" jest bardzo korzystną ofertą, bo obdarzono nas kredytem zaufania, którego postaramy się nie zawieść. Śpiwór w jakim będę miała przyjemność spać to Boulder 450. Dziś w nocy już go sobie przetestowałam i trzeba przyznać, że przyjemniutki jest dziabeł. :)


Ostatnie tygodnie były bardzo intensywne, oprócz sesji i licznych egzaminów (Maciek miał także uroczyste zakończenie roku akademickiego) jeździłam z jednego końca Polski w drugi. Jednego dnia Tatry, drugiego Mazury. W to mi graj! Kluczowe znaczenie dla projektu miała zwłaszcza rajza mazurska.
Patronem honorowym wyprawy jest fundacja Dziedzictwo Nasze, której prezesuje pani Barbara Grąziewicz-Chludzińska. Przemiła kobieta, która z wielką serdecznością ugościła u siebie mnie i Karolinę, dzięki której miałam przyjemność nawiązać tę znajomość. Pani Barbara jeszcze w latach osiemdziesiątych ze względu na swą aktywną działalność została wybrana Matką Chrzestną statku Ziemia Suwalska, dzięki czemu wraz z mężem miała możliwość uczestniczyć w pięknym rejsie po Wielkich Jeziorach Amerykańskich. Ów rejs trwał nieco ponad dwa miesiące i zaowocował stworzeniem 8 dzienników podróży, które dla nas, młodych dziewczyn, były istnym wehikułem czasu.
Kolejnym punktem programu był pokaz przezroczy ze wspomnianej podróży. Wspaniała sprawa. W starym budynku dworcowym, gdzie dziś mieści się muzeum oglądałyśmy rzucane na ścianę przez wiekowy już rzutnik slajdy z przezroczy, słuchając jednocześnie opowieści autorki zdjęć.
Choć nasza podróż będzie przebiegać nieco inną trasą, przede wszystkim lądową, to jednak doświadczenia minionych dni będą punktem wyjścia do kompendium porównawczego.
Ostatnie dni dały mi ogromnego powera i pewność, że warto się ruszyć i zacząć działać. Tego życzę też wam na wakacje moi drodzy. (Angelika)
Piękne ryciny Pani Basi


Kreatywność ludzka nie zna granic. Uwiecznianie widoków piórkiem na deseczkach z rozebranych na statku skrzyń.
Ustawianie sprzętu 

Jak wyglądała indiańska wioska w latach 80'tych?

To nie jest rdza, a kora brzozowa. Indiańska piroga.
Wielkie podziękowania na ręce pani Barbary za wszelką pomoc i objecie patronatem honorowym naszej wyprawy.

Łosie gdzieś w drodze miedzy Węgorzewem a Kętrzynem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz