piątek, 8 sierpnia 2014

Soul of the land

Badania to jedne aspekt wyjazdu, moje prywatne doświadczenia i poszukiwanie własnej tożsamości to drugi aspekt. 
Otaczam się w swoim życiu bardzo dobrymi ludźmi, pomocnymi, przyjaznymi. Serdecznie kocham moich przyjaciół. Przeważnie obracam się w środowisku chrześcijańskim, co ma też wielkie znaczenie dla kształtu mojej osobowości. Ale odnoszę czasem wrażenie, że to czym żyje współczesny chrześcijański świat nijak się ma do tego o czym mówił Jezus. Wracają czasy faryzeuszy, wiele zła dzieje się na naszych oczach i to w miejscach, które powinny świecić przykładem. Pomijając kwestie monarchów kościelnych, których zachowania czasami są niedopuszczalne, chcę wspomnieć o ludziach, którzy mienią się chrześcijanami, a którzy za nic mają otwartość i pomoc bliźniemu. Którzy czasami wręcz powinni brać przykład z osób niewierzących.
Czy wiecie skąd się wzięła nazwa Cree?  W momencie, gdy Francuzi przybyli na tereny zamieszkiwane przez Indian Cree, zauważyli, że ci poganie, żyją bliżej Boga, nawet niż chrześcijanie, nieustannie dziękują Mu za wszystko co od niego otrzymują. Nie mieli więc prawa, twierdzić, że religia białego człowiek, jest w czymkolwiek lepsza od religii rdzennych mieszkańców tego lądu. A jednak często tak twierdzili. Nazwali ich więc Cree od słowa Chritianity.
Mając szczęście trafić na odpowiednich ludzi w tej podróży, którzy zechcieli mi wyjaśnić, na czym im tak na prawdę zależy.
Czy wiecie, że gdyby First Nations wyodrębnić dziś jako oddzielny naród z kanadyjskiego społeczeństwa to w rankingu zamożności plasowaliby się oni na jakiejś 64 pozycji, zaraz koło Argentyny czy Chile, podczas gdy Kanada zajmuje miejsce w pierwszej 5 już od kilku lat. Czemu się tak dzieje. Jak wyjaśnił mi to Daryl - przewodnik w Wanuskewin Heritage Park, zależy im zupełnie na innych wartościach. Na wzajemnym szacunku, trosce o dobre wychowanie dzieci, na miłości. Kanada jawi mi się jako państwo bardzo przyjazne i pomocne, ale zepsucie wcale nie omija tego kraju. Już od najmłodszych lat dzieci mają kontakt z narkotykami, czy alkoholem. Poniekąd rozumiem więc postawę Twelve Tribes Community, którzy nie chcą wysyłać dzieci do zwykłych szkół (choć to też kwestia dyskusyjna).
U Indian wszystko ma głębokie znaczeni duchowe, każdy przedmiot, zjawisko, wszystko się liczy. W legendach stworzenia świata, które są bardzo żywe po dziś dzień pojawia się Creator, jako stwórca wszystkiego, Matka Ziemia i "dziadkowie", czy duchy pomocnicze: Słońce na wschodzie, Wiatr na południu, Grzmot na zachodzie i Bizon na północy. Cree mówią, że gdy zaczynają mówić w swoim języku zupełnie inaczej postrzegają rzeczywistość. Tłumaczenia na język angielski nie są w stanie oddać przestrzeni w jakiej żyją, co dopiero, kiedy ja próbuję to nieudolnie przetłumaczyć na język polski. Bizon, czy tez Buffalo są więc jednym z bardzo istotnych elementów religii. Był on dany człowiekowi, by go żywić, czy chronić przed zimnem.
Najlepiej prezentuje to Wanuskewin Heritage Park, który był przed wiekami miejscem polowań na bizony. Zanim w Nowym Świecie pojawił się koń, polowanie przebiegało bardzo zmyślnym sposobem. Chłopiec przebrany w skórę bizona, który przeszedł już jej zapachem biegł przodem a wystraszone przez naganiaczy bizony ufnie biegły za nim, aż do stromej skarpy, gdzie kończyły swój żywot. chłopiec-bizon wskakiwał w ostatniej chwili do schronienia tuż przy skarpie, a obdarzone nędznym wzrokiem bizony spadały w przepaść. Z tak upolowanego stada nic się nie marnowało. Skóry służyły na schronienie - na początku ściany całe tipi, później już tylko podłogi, gdy na ściany stosowano płótna. Wykonywano z nich ubrania. Mięso żywiło kilkaset osób przez długie miesiące - konserwowano je dzięki suszeniu. 
Bizony w Wanuskewin HEritage Park

Obraz, który mnie, wszystko ma tu znaczenie

Dolina do której zapędzano całe stada.

Daryl - przewodnik, niezwykle bogata osobowość i człowiek  o ogromnej wiedzy.
Daryl uświadomił mnie jeszcze w jednej ważnej rzeczy. Powiedział, że sam nigdy nie uczestniczy w Pow Wow, bo uważa to za przejaw zdegenerowanej kultury Indian. Nie wiedziałam do końca o co mu chodzi. bo nigdy w  żadnym nie uczestniczyłam, ale już za kilka godzina miałam się przekonać. Powiedział, ze uczestniczy natomiast w uroczystościach, które zasadniczo są dostępne tylko dla rdzennych mieszkańców, ale jeśli ludzie innej rasy chcą w tym uczestniczyć to nie ma przeciwwskazań. Nie są tam jednak mile widziani naukowcy, czy reporterzy, bo ich kultura nie umiera dzięki przekazowi ustnemu i nie życzą sobie, by ktoś tam robił notatki, zdjęcia i traktował ich kult, który dla nich jest bardzo istotny, jako obiekt badań naukowych. Bardzo pragnęłam wybrać się na taką uroczystość, ale widać było, że Daryl nie jest szczególnie chętny do dzielenia się wiedzą, gdzie uroczystość się odbywa. W związku z tym, nie naciskałam, chciałam po prostu usłyszeć od niego jak najwięcej na ten temat.
Leżące na wzgórzach kości bizonów.
Wanuskewin Heritage Park pod względem zabytków nie jest szczególnie zachwycający i pewnie spędziłabym tam max. 2 h oglądając to co jest do obejrzenia: kilka tablic w budynku, galeria współczesnej sztuki indiańskiej, a na zewnątrz widoki na skarpę, zagrody dla buffalo, tipi, w których w środku na ziemi jest plandeka, tipi rings i Medicine Wheels, które są jedyną pozostałością archeologiczną. Tipi rings  to małe kamienne kręgi - gdy stawiano tipi płótno czy skóry przygniatano kamieniami, by go nie podwiewało, gdy przenoszono obozowisko - kamienie zostawały. Sprawa z Medicine Wheels jest nieco bardziej skomplikowana - jak to w archeologii bywa, jeśli nie wiem, jakie było zastosowanie tego miejsca to należy przypuszczać, zę miało ono znaczenie kultowe.  Tak jest też w tym przypadku.
Medicine Wheel
Jak wspomniałam archeologia tego miejsca nie zachwyca, ale za to nie brak tu życia. Interesujący program - prezentacja tańców, film opowiadający o historii miejsca i jego znaczeniu. Ja miałam też przyjemność osobiście porozmawiać z Darylem przez jakaś godzinkę, by jak najwięcej dowiedzieć się o plemionach Cree, o których dotąd miałam bardzo blade pojęcie.
Pokaz tradycyjnych tańców,  publiczność też miała okazje uczestniczyć.
Okazało się ponadto, ze tego samego dnia, nieopodal Saskatoon w Dakota Dunes First Nations odbywa się PowWow. Russell, mój host powiedział od razu: "Jedziemy!" No i pojechaliśmy. Ta feeria barw, ta hipnotyzująca muzyka, ta różnorodność zachwyca. Ale wiem co Daryl miał na myśli mówiąc, że jest to zdegenerowana forma kultury Indian. Całość jest konkursem tańca z wielkimi nagrodami pieniężnymi, w tym przypadku sponsorem było najprawdopodobniej Casino, które jest najważniejszym biznesem w rezerwacie. Daryl wspominał też, że ludzie szykują się, kobiety malują się godzinami, by się jak najlepiej prezentować i rzeczywiście, niektóre makijaże były zdecydowanie przesadzone. Co prawda panie prezentowały się pięknie w swych barwnych strojach, ale czy tylko o to chodzi?
Piękne stroje kobiece na PowWow

Bawole rogi, jako element kostiumu.

Pow Wow - feeria barw

A tego to się nawet trochę bałam.

Stroje tancerzy nieraz zaskakują.

Tipi na tle mrocznego nieba

RCMP once again
Niestety dane mi było uczestniczyć, tylko w pierwszym dniu, a właściwie wieczorze PowWow. Mimo, że jest to poniekąd skomercjalizowana forma kultury, moje ogólne doświadczenia są pozytywne. Było to coś, z czym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Było to doświadczenie zupełnie różne, niż wszystko co do tej pory widziałam. Doświadczenie niesamowite.
Największa pisanka świata - ukraińska wioska.
Kolejny dzień to podróż do Edmonton. 600 km przejechałam na 5 samochodów w dość szybkim tempie, bez większych przygód. Edmonton przywitało mnie bardzo industrialnymi widokami, korkami, smogiem i potwornym upałem. Kobieta, która mnie wiozła dostarczyła mnie na Ormsby Read East prosto pod dom Łukasz Trębaczkiewicza.
Kto śledzi ten blog od dawna mógł widzieć, że miałam kiedyś przyjemność grać z Łukaszem koncert w klubokawiarni Grawitacja, w ramach Tygodnia Kultury Kanadyjskiej. Zaprzyjaźniliśmy się gdy był w Polsce, bo tutaj są jego korzenie, całe życie natomiast spędził w Kanadzie.
Uwierzcie mi, nie ma nic cudowniejszego niż zobaczyć serdeczną ZNAJOMĄ twarz przyjaciela 7648 km w linii prostej od domu. Muszę tutaj serdecznie podziękować za tak ciepłe przyjęcie Łukaszowi i jego całej rodzinie. Dbają o mnie tak bardzo, że aż nie chce się wyjeżdżać.
Gdy siedzieliśmy nocą w jego pokoju i mogłam posłuchać jak fantastycznie gra na gitarze, czułam się jak w domu, jak wtedy, gdy przychodził do naszego Domu Otwartego w Warszawie przy Rakowcu, by wspólnie pomuzykować. DZIĘKUJĘ :*
Kwaśne miny po papryczce.

Jak w domu :)
Każdego dnia nie brak nam tu atrakcji. "Spacer" na jaki się wybraliśmy okazał się być prawdziwym survivalem, a zwieńczyliśmy go pływaniem w rzece, no i tarzaniem się w błotku. :)
Żeremia bobrze

Uważaj złotko, włazisz w błotko.
Wieczorem zobaczyłam to, z czego słynie Edmonton. Jedno z największych Centrów Handlowych na świecie - West Edmonton Mall. Zaznaczę na wstępie, że nienawidzę centrów handlowych. Było to jedynie miejsce spotkania z Anią Strug - korespondentką Radia Polonijnego Edmonton, która  już pół roku temu nawiązała ze mną kontakt, zainteresowana pomysłem wyprawy. Ania też nie jest miłośniczką takich miejsc, więc tylko szybki spacer, by zobaczyć to co tutaj najważniejsze i uciekamy na zewnątrz w jakieś mniej gwarne miejsce. Okazało się, że w tej filigranowej osóbce leżą ogromne pokłady pozytywnej energii i talentu. Ania zaprosiła nas do siebie na wino. Miałam okazję zobaczyć cuda jakie można robić w skórze (chodzi o skórę krowy, a nie o tatuaże :P). W tej niezwykle sympatycznej atmosferze, śmiejąc się do rozpuku spędziliśmy we czwórkę bardzo miły polski wieczór. Trochę mi tego brakowało. Po wyjeździe z Edmonton, znów będę musiała przyzwyczajać się do mówienia po angielsku, bo tutaj praktycznie wcale tego języka nie używam. Ale spokojnie mam jeszcze prawie dwa miesiące, by się nim nacieszyć.
Taką im robię reklamę.

Statek w centrum handlowym  :O

Taki talent kryje się za pięknym głosem w Radio Polonijnym Edmonton.
Następny wieczór to koncerty na Folk Festival, na który Łukasz załatwił nam bilety. Przypadł mi do gustu zwłaszcza solistka pochodząca z Irlandii Imelda May. Przezabawna i obdarzona świetnym mocnym głosem idealnym do grania Rock&Rolla.

1 komentarz:

  1. Aniela, nakręciłaś jakiś filmich z tymi indiańskimi tańcami ;>
    Łukasz będzie Ci towarzyszył w części wyprawy czy po prostu u niego się zatrzymałaś? Pytam, bo wiesz że się martwię, a zawsze to bezpieczniej z facetem :D

    można posłuchać wywiadu z Tobą do radia ;>

    OdpowiedzUsuń